Wieść o imprezie w Dąbrówce Kościelnej dotarła do nas na moim spotkaniu, przekazał ją osobiście organizator – Andrzej Cieślak. Zapadła decyzja o wyjeździe, ponieważ silnik BMW w Jumbo zakończył swój żywot, postanowiliśmy wybrać się z Małym jego Jeepem Cherokee, jaką terenową adaptację zastosowaliśmy założenie moich MT-ków w rozmiarze 31×10,5×15 do Jeepa. Jak powiedzieli, tak zrobili, dołączył do nas Tadziu wraz z Gazikiem i wczesnym rankiem zameldowaliśmy się w Dąbrówce, odprawa na placu, kilka słów organizacyjnych i ruszyliśmy na trasy odcinków. Wśród uczestników zestaw starych znajomych i nie tylko: Włodek, Żaczki, Buli, Paweł, Stasiu, Grzegorz, była Gazy, Uazy, Nivy, Jeepy, G-klasse, Suzuki różnych maści, LR i nie tylko, oczywiście zarówno fabryczne jak i lekko dłubnięte 😉 Pierwsza próba to kilka zjazdów, nawrotów i podjazdów na piaszczystym podłożu, trasa niby prosta, ale ciasne nawroty w połączeniu z adrenaliną powodowały, że niektóre auta wypadały z trasy. Ja realizowałem się w roli pilota, Mały z każdym metrem słuchał mnie coraz bardziej, Jeep obuty w porządne opony szedł jak kuna. Potrąciliśmy jedną chorągiewkę, ale i tak było nieźle 😉 Bulli ryczał w Czapajewie, Włodek zasuwał G-klasse, długi LR na kilka chwil przyblokował trasę, wszyscy bawili się przednie. Kolejny odcinek nie sprawiał kłopotów, trochę wynosiło auto na szybkich łukach, ale było OK. Następna próba to pętla z krzyżówkami usytuowana na dość wyboistym terenie z licznymi górkami, Jeep poradził sobie bezstresowo, trzeba było nawet trochę go hamować, by nie wyskoczył w powietrze 😉 Ostatnią próbą była podmokła łąka z górkami usytuowana przy świetlicy, zapadał zmrok i część aut startowała korzystając już z świateł. Mieliśmy tu przygodę, po agresywnym zjeździe z górki szybko wydawał Małemu komendy gdzie i jak ma jechać, nie wiedzieć czemu miał chwilę “zawiechy” ale później już szło bardzo dobrze, dopiero na mecie poznałem przyczynę w/w “zawiechy’…… Po prostu po opadnięciu auta wysunęło się prozaiczne zabezpieczenie fotela kierowcy i Mały najzwyczajniej na świecie opadł razem z fotelem i po prostu nie widział trasy, podjął jednak ryzyko i prowadził auto według moich wskazówek……. O dziwo dojechaliśmy do mety i to nawet z całkiem dobrym czasem. Po zaliczeniu odcinka przez wszystkie auta pofolgowaliśmy sobie co nieco i mieliśmy możliwość poszaleć w naprawdę głębokim błocie, pierwszy wjazd nie wyszedł, jednak po wyciągnięciu nas poszliśmy na całość i dosłownie przefrunęliśmy i rów i całą trasę wzbudzając aplauz i otrzymując przydomek “latającego Jeepa” 😉 Potem nastąpiło tradycyjne ogłoszenie wyników i z uśmiechem na twarzy mogliśmy cało wracać do domu.
Podsumowując: bardzo sympatyczna impreza, wielu znajomych, trasy odmienne od dzisiejszych ale frajdy dużo.
Zapraszam na film, niestety, troszkę gdzieś tam przerywa, wiek płyt wychodzi….
Pozdrawiam terenowo.
Seba 4×4