Sezon 1999 to pojawienie się w lecie mego kolejnego auta, tj. Uaza z silnikiem BMW generującym jakieś 115 KM sprzęgnięty z skrzynią biegów BMW i skrzynią rozdzielczo – redukcyjną z Gaza 69. Nie było wspomagania, pasów i innych takich luksusów (dziś to nie do pomyślenia), za to obuty był w opony rodem z USA (ekstra sprowadzane) Marshall Power Guard MT w rozmiarze 31″x10,5″x15″.
Po raz pierwszy udało załatwić się transport lawetą, było to możliwe dzięki uprzejmości Wojtka z Kościerzyny (Nietoperz), pozwalało to na planowanie jazdy “na maksa”, w końcu będzie na czym wrócić w razie czego Tradycyjnie za pilota postanowił “robić” Arek (szwagier), auto zostało zatankowane i sobotnim porankiem ruszyliśmy LT-kiem z lawetą w kierunku Kałużewa
Dojechaliśmy dość wcześnie, bo Wojtek zasuwał jeszcze do Kościerzyny po kolejne auto, jako że nikogo nie było, podjechaliśmy na stację paliw, dotankowaliśmy benzynę i cierpliwie czekaliśmy n a imprezę. Pierwsza odsłona to trzy odcinku zlokalizowane na dawnym poligenie w Jasieniu, potem przejazd według roadbooka na tor motokrosowy na Kolibkach, gdzie były usytuowane kolejne dwa odcinki. Po drodze trzeba było jeszcze odnaleźć PK, nie było to jednak problemem
Tradycyjnie zawitało sporo aut wszelakiej “maści”, i Gaziki/Uazy, i Suzuki, Jeepy, był ML, Monterey, nowa Sportage i wiele, wiele innych aut, wśród nich sporo godnych konkurentów…. Odcinki na Jasieniu to tradycyjnie głębokie błotne dziury przetykane wieloma zakrętami i krótkimi prostymi. Na jednych przeszkadzały drzewa, na innych strumienia, standard
Jedni się zakopywali, inni nie mieścili w zakrętach, nam udało się naprawdę sprawnie i bezbłędnie pokonać trasy. Po podsumowaniu wyników pierwszej tury okazało się, że przed drugą rundą plasujemy się na pierwszym miejscu z minimalna przewagą nad konkurencją. Po dotarciu na miejsce zmagań drugiej tury posililiśmy się bigosem i oczekiwaliśmy na start, niestety ustawianie trochę się przeciągnęło, dodatkowo mieliśmy kilkunastominutowe oberwanie chmury, które momentalnie zmieniło warunki na trasie, dokonano “kasacji” jednego nawrotu usytuowanego pod stromą górką i powoli zaczęliśmy startować. Dla wielu aut przygoda z torem motokrosowym kończyła się dość szybko, długi i śliski (glina i ulewa czynią cuda) podjazd weryfikował zarówno moc jak i stan ogumienia aut. Próbowano i przodem i tyłem, ML kilkanaście metrów przed szczytem rozłączył napędy i pokazał na wyświetlaczu komputera komunikat “data error”
Nam udało się podjechać za pierwszym rzem i w dobrym tempie ukończyć pierwszy odcinek. Po nim przyszedł czas na ostatnia próbę, była ona dość prosta, kilka przejazdów przez typowe motocrosowe hopki, fajne długie proste wśród drzew w otaczającym tor lesie, przed metą ostatnia “odwrotna” hopka i kilkadziesiąt metrów dalej był koniec odcinka i rajdu. Wystartowaliśmy, Arek sprawnie informował mnie o kolejnych zakrętach, zasuwaliśmy aż miło, lata praktyki w jeździe po lesie skutkowały dobrym tempem, przed ostatnią hopką Arek krzyknął “ogień, ogień”, co też niezwłocznie uczyniłem….
Zapomnieliśmy obaj o charakterystycznym “siodle” na ostatniej hopce, nie dohamowałem na szczycie i pięknie wbiliśmy się przodem w ziemię…… W środku usłyszeliśmy potężny huk, auto mocno podskoczyło, Arek walnął głową w silnik wycieraczek, ale jechaliśmy dalej. Zjechaliśmy z górki i widać było odległą o jakieś 40 m metę, problem polegał na tym, że auto stało się jakoś mało sterowne, mocnym szarpnięciem udało mi się skierować Uaza w lewo i dosłownie wpadliśmy na metę. Po wyjściu z auta okazało się, że przedni most był pęknięty na pół, urwany kolektor wydechowy, podgięte (podłamane) nadkola…… Toż to szok, byłem zmartwiony, że nie będę mógł startować w konkursie Króla Błota, po chwili dopiero dotarło do mnie, że mogłem nie dojechać do mety (trafić w nią), otrzymać taryfę i spaść na odległą lokatę…. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu
Dzięki pomocy wieeeelu kibiców i przyjaciół dosłownie wrzuciliśmy Uaza na lawetę i udaliśmy się do bazy w celu oczekiwania na ogłoszenie wyników, po cichu liczyliśmy nieskromnie na lokatę na podium. Po dobrej godzinie może dwóch przystąpiono do ogłaszania wyników, napięcie rosło i rosło, w końcu dotarliśmy do pierwszego miejsca i ku naszej wielkiej radości okazało się, że wygraliśmy Kałużewo. Szok, frajda, satysfakcja i oczywiście nie było już żal połamanego (nie tylko) mostu…. Otrzymany puchar wynagrodził szkody:
Poniżej fotka na ułamek sekundy przed “lądowaniem”…..
Późną nocą dotarliśmy domu, Uaz dopalił i o własnych siłach zjechał tyłem z lawety, ba, nawet wjechałem na kanał, nawiasem mówiąc już w niedzielę wieczorem most był naprawiony, dwa dni później dotarł kolektor i auto było jak nowe Nie ukrywam, że zdarzenie to spowodowało, iż szybko zamontowałem prawdziwą klatkę, pasy sportowe i zacząłem zabierać ze sobą kask na imprezy. Krótkie podsumowanie poniżej:
Podsumowując: wspaniała (dla mnie) impreza, zwycięstwo na kultowej imprezie w tak ciężkich warunkach cieszyło podwójnie. Tradycyjnie wielu przyjaciół, znajomych, nawet kibiców, którzy wierzyli we mnie, no i udało się
Ale koniec rzewnych tekstów, zapraszam na krótką relację z tras i z TV Gdańsk.
Pozdrawiam terenowo.
Seba 4×4