W ostatni weekend sierpnia postanowiłem wybrać się do Grudziądza, by uczestniczyć w zlocie posiadaczy terenówek będących myśliwymi i nie tylko. Zlot ten od lat organizowany jest przez Marka Łopusiewicza i corocznie ściąga liczne grono wielbicieli dobrej zabawy i terenówek.
Trochę historii
Pierwszy zlot odbył się w 2002 roku, impreza powstał z inicjatywy Marka Łopusiewicza, który w tym czasie w Komisji Kultury przy Okręgowej Radzie PZŁ w Toruniu. Celem było pokazanie myśliwego jako hodowcy zwierzyny dzikiej żyjącej w stanie wolnym, realizującego to za pomocą dbania o nią poprzez dokarmianie i poprawianie warunków jej bytowania jak i planowe pozyskanie jej poprzez odstrzał. Ukazanie, że społeczność myśliwska działa i rządzi według określonych zasad prawnych, posiada swój żywy język łowiecki. Myśliwy zmierzając do swego obwodu często jedzie autem terenowym, tu mają początek zmagania myśliwego w aucie 4×4 z naturą. Umiejętność radzenia sobie w trudnych terenowych warunkach to namiastka szkoły przetrwania pozwalająca na bezpieczne dotarcie do łowiska bez szkody dla natury. W pierwszym zlocie uczestniczyło 7 załóg, z czasem ilość uczestników wzrosła, dopuszczono również uczestników nie będących myśliwymi w celu propagowania wartości łowieckich. Impreza nie mogłaby się odbywać bez przychylności lokalnych władz samorządowych i oczywiście bez zgody leśników na wjazd do lasu, na który wyrażana jest zgoda w oparciu o analizę warunków pogodowych i trasy przejazdu. Wbrew początkowym głosom oponentów pomysł okazał się sukcesem i pozwala do dziś na realizowanie założonych celów. Ciekawostką tych zlotów jest specyficznie skonstruowany roadbook (opis przebiegu trasy) trafiający do rąk pilotów. Jest to słowny opis trasy pisany „jednym ciągiem” wymagający uwagi i np. znajomości nazw drzew czy pojęć leśnych bo bywają takie zapisy: …po przejechaniu wzdłuż uprawy leśnej dojeżdżasz do dębu – skręć w lewo…., …..dalej prosto, mrowisko po prawej stronie – skręć w lewo i jedź wzdłuż szkółki leśnej…
W drogę do bazy
Na ponad 170 km dojazd wybraliśmy się z Hanią już o 5 30, oczywiście pojechaliśmy naszą dzielną Kia Sportage obutą w ogumienie w fabrycznym rozmiarze i bieżniku „prawie” AT. Wiedząc, iż może to nie wystarczyć i w terenie bywa różnie, namówiliśmy na wspólny wyjazd Andrzeja z Grzesiem w LR Defenderze obutym w porządne MT-ki i zaopatrzonym w linę kinetyczną. Spotkaliśmy się z nimi na trasie w okolicach Świecia, by wspólnie zajechać do bazy zlotu usytuowanej na Nadwiślańskich Błoniach. Po przybyciu na miejsce przyszedł czas na rejestrację, pobranie naklejek i roadbooka oraz oplombowanie auta. Oczekiwanie na odprawę i start umilały rozmowy z spotkanymi znajomymi sprzed lat oraz oglądanie aut konkurencji. Zawitały tu auta zarówno wielu marek jak i o zróżnicowanym stopniu przygotowania do jazdy w terenie. Obok LR Freelandera, Kia Sportage obutych w szosowe opony stały G-klasse, Patrole czy Jeepy profesjonalnie przygotowane do jazdy w terenie (opony MT, wyciągarki, klatki, liftowane zawieszenie). W oko rzucał się Luaz 967 M, czyli ciekawa amfibia, nikt nie przeszedł obojętnie obok ślicznej sztabówki, czyli GAZ-a 69 AM należącego do komandora zlotu i twórcy grudziądzkiego rajdu. Można było spotkać UAZ-a, starsze Patrole (K 160), małe Samuraie, Vitary i Rocky. Zlot zgromadził 53 uczestników w różnym wieku i różnych autach, zostali oni podzieleni na dwie kategorie – myśliwi i pozostali. Po odprawie i oficjalnym starcie poprzedzony odegraniem stosownych sygnałów łowieckich ruszyliśmy w teren.
Na trasie
Zaraz po przekroczeniu Wisły rozpoczynała się 45-cio kilometrowa trasa wiodąca głównie przez malowniczą strefę przybrzeżną Wisły i częściowo przez lasy Nadleśnictwa Dąbrowa. Pierwsza pieczątka umiejscowiona w wyschniętym bagienku trochę zaskoczyła niektórych, po przerwaniu wierzchniej warstwy pokazało się kleiste błoto skutecznie zatrzymujące uczestników. Podczas wyciągania uwięzionego Tarpana Honkera awarii uległa przednia półoś w Defenderze Andrzeja, co uniemożliwiło nam skuteczną rywalizację, postanowiliśmy jednak przejechać całą trasę, by móc oglądać, dopingować i dokumentować rywalizację pozostałych uczestników. Odmienny roadbook pozwalał na dość sprawne przemieszczanie się po trasie, po raz kolejny potwierdził się talent mojej żony do sprawnego pilotowania, ukłony Haniu. Kolejne pieczątki usytuowane były w różnych miejscach, na stromych górkach, w podmokłych dołkach, na trzęsawisku, w gęstwinie krzaków utrudniających manewrowanie. Wszędzie dał się zauważyć bardzo niski poziom wód, często mijaliśmy wyschnięte stawy i bagienka, widok łach piachu w Wiśle też nie nastrajał pozytywnie, praktycznie tylko jedna pieczątka zlokalizowana była w iście błotnych warunkach – w lesie w okolicach szkółki leśnej Bojanowo, tam uczestnicy mieli najwięcej radości z zabawy, tam też udało mi się ślicznie ubłocić Kijankę. Część załóg śpieszyła się bardzo, inni traktowali rywalizację jako odskok od codziennych obowiązków i mieli sporo zabawy z racji oglądania konkurencji. Wszystkie auta walczyły naprawdę dzielnie, te obute w duże MT-ki miały łatwiej, te bardziej fabryczne z szosowymi oponami musiały bardziej się namęczyć, zawsze jednak mogli liczyć na pomoc współuczestników, co było wyrazem postawy fair play. Zwieńczeniem bojów było dojechanie na metę usytuowanej na poligonie wojskowym w okolicach miejscowości Grupa.
Na poligonie
Po spożyciu grochówki i w oczekiwaniu na ogłoszenie wyników można było wystartować w oddzielnej dyscyplinie, jaka była jazda na czas po dwukilometrowej pętli usytuowanej na piaszczystej czołgówce. Większość załóg przystąpiła do rywalizacji, jedni majestatycznie jechali, by pokonać dziurawą trasę, inni do końca walczyli o najlepszy wynik. Przez długi czas udało mi się nawet przewodzić stawce, ale brawurowa jazda dwóch Nissanów Patroli i ostatni perfekcyjny przejazd Jeepa Cherokee zepchnęły mnie na „najgorsze” czwarte miejsce. Nie zmienia to faktu, iż byłem bardzo zadowolony z moje prawie pełnoletniej Kijanki. Niewątpliwą atrakcją było pokonywanie ostatnich metrów trasy, gdzie po długiej prostej należało mocno dohamować przed głęboką dziurą usytuowaną na mecie, nie wszystkim się to udało, atrakcyjny dla publiczności wyskok Jeepa okazał się znacznie mniej atrakcyjny dla kierowcy, odpadły nadkola, zderzak, zeszło powietrze z koła…… W ferworze walki łatwo się zapomnieć, na szczęście pasażerom nic się nie stało.
Finał
Po zaciętej walce przyszedł czas na podsumowanie wyników, dla załóg, które zdobyły taką samą ilość pieczątek urządzono dogrywkę. Po jej zakończeniu nastąpiło oficjalne wręczenie pucharów i dyplomów. Oczywiście każdy otrzymał zaproszenie na kolejną edycje imprezy w przyszłym roku, co zostało przyjęte z zadowoleniem. Podsumowując – naprawdę sympatyczna impreza integrująca różne kręgi z środowiskiem myśliwych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, przy czym całość odbywa się w atmosferze sympatycznej rywalizacji bez podziału na auta lepsze czy gorsze, starsze czy młodsze. Trasy w tym roku były łatwiejsze ze względu na niski poziom wód gruntowych, ale dawały frajdę z jazdy, szczególnie podczas zdobywania pieczątek. Wielkie podziękowania dla organizatorów za chęć organizowania takiego zlotu, w obecnej dobie komercjalizmu miło jest odwiedzić amatorską imprezę przeznaczoną dla każdego, pomimo pierwszego razu mieliśmy z żoną odczucie, jakbyśmy spotykali się z pozostałymi uczestnikami od lat. Z przyjemnością zjawimy się wraz z przyjaciółmi w przyszłym roku, bo po prostu warto.
Materiał ten powstał w ubiegłym roku, w bieżącym na dzień przed kolejną edycją imprezy dotarła do nas szokująca wiadomość, iż wieloletni organizator imprezy, uczestnik wielu imprez 4×4 Marek Łopusiewicz zmarł nagle…… [*]
Będzie nam brakować Jego zapału i profesjonalizmu……
Marku, niech Ci knieja wiecznie szumi……
Pozdrawiam terenowo,
Seba 4×4